Jest czwartek, 2 maja. U mnie świeci słońce, jest 17 stopni. Muszę przyznać, że zawsze darzyłem ten miesiąc szczególnym sentymentem. Kiedyś, w czasach szkolnych w maju trwał już osiedlowy sezon piłkarski, do wakacji miesiąc. Później w starszym wieku – majówka, jakieś wyjazdy i chlanie do nieprzytomności. Lubię ten miesiąc za transformację. Wszystko budzi się do życia. Z szarości zaczynają wyłaniać się zielone listki, łapczywie szukające słońca. Zza okna dochodzi mnie radosny ptasi trel, a wieczorem powietrze będzie drżało od roju pszczół spijających nektar z ukwieconych drzew. Tak, zima i zimowa stagnacja na chwilę obecną jest już wspomnieniem. Maj jest dla mnie też szczególnie symbolicznym miesiącem, ponieważ to właśnie w maju, jednym z poprzednich, odzyskałem swoje życie. Tak jak natura odradza się na nowo, tak i ja wtedy zacząłem budować. Z popiołów.

Cofnę się pamięcią w czasie. Kiedy w kwietniu wróciłem do Polski ze Skandynawii, rodzina nie mogła mnie poznać. Wyglądałem po prostu źle. Jak chory. I chory byłem, tylko jeszcze tego nie wiedziałem. W moim mniemaniu to był taki mały ogromny cud, że jeszcze żyłem, ale jeżeli już mowa tu o życiu, to była to raczej tylko egzystencja. Było wręcz fatalnie, ale maski i pozory działały prawie że bez zarzutu. Ja sam wierzyłem mocno, że coś się kończy. O tym co naprawdę się ze mną działo wiedziałem tylko ja, parę najbliższych mi osób i moje ciało, które nosiło skutki mojej nienawiści do siebie. Teraz nazywam rzeczy po imieniu, to była nienawiść. Ta najgorsza, bo wymierzona przeciwko sobie. Splot wydarzeń spowodował, że coś we mnie pękło. Miałem do wyboru – albo żyć, albo zdechnąć na własne życzenie. Poprosiłem o pomoc i dostałem ją. I wtedy wydarzył się cud.

Ten cud trwa do dzisiaj, choć nie obyło się bez potknięć. Umysł, nierozproszony przez stare lekarstwa zaczął wreszcie jakoś funkcjonować. Do swojej świątyni zaczęła powracać kiedyś wypędzona z niej siłą nadzieja. Emocje, uczucia zaczęły się jakoś w końcu nazywać. Tak właściwie, to ja nauczyłem się je nazywać. Szarość zaczęła odchodzić, a w jej miejsce przez otwarte okno zaczęły wdzierać się wesołe kolory. To trochę jak z tym majem, zimowa szaruga odeszła w niebyt, a w jej miejsce przyszła wiosna z wszystkimi swoimi przymiotami.

Zrobiłem sobie przerwę w porządkach, a mam ich sporo. Ubrudzony od stóp do głów, ale szczęśliwy. Właśnie tym, że wolę to, niż stare sposoby spędzania czasu. Dużo rzeczy kiedyś wolałem, ale robiłem inaczej. Dzisiaj? Słucham siebie, swojego serca, swojego rozumu, swojego przeczucia. Patrząc w lustro, mimo ziemi na twarzy widzę siebie. Widzę ten błysk w oku, którego nie było tyle czasu. Patrzę w to odbicie pewnie, bo wiem że to ja. Kiedyś graniczyło to z niemożliwością. Wszelakie uniki, które stosowałem, żeby tylko nie dostrzec prawdy, bo to ona była w lustrze, dzisiaj nie istnieją. Robię sobie ten przedziałek i odpieprzam się od siebie.

Droga. Każdy ma własną. Nie ważne jaka, jeżeli skuteczna. Możesz iść prosto, możesz zboczyć, zbłądzić jak ja, ale mam nadzieję, że wrócisz na tą właściwą. Ktoś mógłby zapytać czy mi wstyd. Po ludzku odpowiem, że tak. Za to co robiłem, bo nie robiłem przyjemnych rzeczy. Stare nawyki czasem się odzywają, czasem pojawia się lęk. Jest różnica pomiędzy czasem / rzadko, a starym ciągle. Tego teraz się nie wstydzę, choć mógłbym wcześniej podociągać stare „sprawy”.

Jest lepiej. Jest inaczej. Jest. Bo mało brakowało, a mogło nie być. „To be, or not to be, that is the question”, jak to powiedział Hamlet. Wybrałem być.

Jeżeli czujesz się jak ja kiedyś. Bez nadziei, bez perspektywy, z maskami. Z samotnością i przekonaniem, że to szczęście nigdy nie nastąpi to wystarczy, że uwierzysz w siebie. Tylko tyle i aż tyle. Każdy ma prawo do spełniania swoich marzeń, do radości, do szczęścia. Do prawdy. Do kochania i bycia kochanym. Do samoakceptacji. Do wszystkiego co piękne i dobre. Do łez również. Niech i u Ciebie zadzieje się mały wielki cud.

Pozostawiam tu wiele niedokończonych myśli, które będę z czasem rozwijał.

Chciałbym serdecznie podziękować, za wiadomości, które od Was dostaję Nie sądziłem, że ktoś to będzie czytał, a tym bardziej, powie, że mu się podoba. Miłe to. Dziękuję.