Życie bywa zabawne, co nie? Dzisiaj jesteśmy, jutro nas nie ma. No, może nie jutro ale za jakiś długi czas. Wstajemy rano, egzystujemy, idziemy spać. Kochamy, śmiejemy się, płaczemy, kłócimy, godzimy albo i nie. Pracujemy, mamy wolne, jedziemy na wakacje. Zmywamy, sprzątamy, żeby za chwilę nabrudzić . Taka mnie refleksja naszła ostatnio, że przyzwyczajamy się do tego co mamy. Co jest. Co było wczoraj. Świadomi kruchości istnienia jednak niezauważający bądź nie chcący tego zauważyć, że życie nie polega tylko na przeżyciu. Dzień dobry, robię swoje i au revoir. Chodzi mi o smak, jakość tego życia. Czy smak ma lekko wyczuwalny, lekko gorzkawy, czy intensywny. Czy jeszcze jakiś inny. Czy może porównanie do smaku nie są trafione, czy odcienie kolorów byłyby tu lepsze. Czy w spektrum szarości, raz na jakiś czas wpuszczając inne kolory, czy kolorowe, przeplecione szarością co jakiś czas. Zastanów się nad tym. Zrób sobie bilans. Jeżeli wyjdzie Ci, że szare albo czasem masz wrażenie, że zwiewnie przemknęło coś, co przypomina jakiś kolor, to może warto by się zastanowić. Czy tak już będzie do usranej już śmierci. Dziś słownictwo może być średnio kulturalne, ale też nie o język tu chodzi.
Nie chodzi mi o te pseudo kolorowe chwile. Kiedy rozmieniasz pierwszy banknot z wypłaty na drobne, z dzikim podnieceniem wrzucając te drobne w maszynę w jakimś podejrzanym miejscu. Takim jak kiedyś podziemia Centralnego, czy Zachodniego. Przyznaję, miało to jakąś swoją magię, ci dziwni ludzie, alkohol z plecaka, wszyscy narąbani albo naćpani. Melodia maszyn grająca marsz zwycięstwa. Ale przez chwilę. Częściej żałobny, kiedy pierwszy banknot staje się ostatnim. Ktoś krzyczy ” kurwa, oddawaj ten hajs”, ktoś inny idzie do bankomatu po kolejne pieniądze ze wspólnego konta z małżonką, bo teraz się na pewno odkuje. Adrenalina?
Kiedy ładujesz z kumplami pierwszą kreskę, euforia wchodzi w pysk i z nadzieją na wyrwanie czegokolwiek sru do klubu. Adrenalina?
Kiedy wbijasz na domówkę, z tęsknotą za resetem w każdy piątek, i sobotę i czasem niedzielę, i czasem cały tydzień, z gorzałą w oczach. Żeby szybciej, żeby już weszło. Do porzygu albo i nie. Serotonina. Dopamina. Adrenalina, bo zawsze coś się dzieje.
Ktoś powie, szybka jazda samochodem, dziki sex w przebieralni, jeszcze inny krzyknie pieniądze, choć tyra po 16h dziennie i jest po drugim zawale.
I okej, każdy ma do tego prawo. Tylko ten kolor nie jest trwały.
A gdzie czas, żeby się zatrzymać. Choć na chwilę? Popatrzeć w gwiazdy, powąchać kwiatka, porozmawiać na żywo, nie przez fejsbuczka? Doceniamy jak tracimy. Ten co przepierdzielił wypłatę na maszynach doceni zaraz po stracie, prawda? Ten co rozwali samochód na drzewie też. Ale ten, który nie żyje w zgodzie z samym sobą? W zgodzie ze swoimi emocjami? Ze swoim wewnętrznym JA. Tego nie widać, bo tem stan utrzymuje się od lat. To smutne, zwłaszcza, że chyba wszyscy widzimy ten trend do pędzenia. Do pracy, z pracy po zakupy, z zakupów do domu, ugotować, posprzątać, telewizornia i spać. Replay 6 razy na tydzień. Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem. Rok za rokiem. Byle do świąt. Byle do majówki. Byle do wakacji. Byle do świąt. Byle do sylwestra. Byle co. Nic dziwnego, że nie czujemy się spokojni. Przyzwyczajamy się do tego co mamy. A czemu by czegoś nie zmienić? Uspokoić to życie trochę. Znaleźć czas na to co nas cieszy, albo powrócić do tego, co nas cieszyło. Takiego powrotu do dziecięcych lat. Zresztą, to też jest zabawne. Jak miałem 15 lat to strasznie chciałem być dorosły, bo dorośli mogą wszystko. Teraz z chęcią bym powrócił. Może nie na zawsze, ale tak na tydzień Do liceum na przykład. Albo do Władysławowa Przez to cholerne przyzwyczajenie, ciężko właściwie pojąć, że to nie jest nawet to życie, o którym marzyliśmy, prawda? Punkt odniesienia już dawno się zatracił.
Ale cóż. Tamto życie już miałem. Teraz mam inne. Lepsze. I chociaż przeszedłem przez straszne gówno, to nie zamieniłbym za żadne skarby. Chociażby przez to kim jestem dziś. I chyba potrafię się tym życiem naprawdę cieszyć. Nie muszę biec, skakać. Robię sobie powoli, małymi kroczkami. Daję czas. Zatrzymuję się, patrzę. Wyciągam wnioski. CZUJĘ. I choć czasem boli, zwłaszcza kiedy widzę bliskich mi ludzi tkwiących w tym co powyżej, to wiem, że każdy ma swoją drogę. Swoją historię. Swój rozdział do napisania. Może i Ty spróbuj się zatrzymać. Choć na chwilę, co Ci szkodzi. Wpuść trochę koloru, może zostanie na dłużej